Wspomnienia trenera
|– Urodziłem się zaraz po wojnie, w Polsce, kiedy okupacja hitlerowska zmieniła się na sowiecką – mówi pan Marek, właściciel siłowni. – Rodzicom było naprawdę ciężko, o czym miałem się przekonać sam niedługo później, bowiem na całego trenowałem już w latach siedemdziesiątych. Owszem, było kilka dobrych lata, za Gierka, ale generalnie można powiedzieć o tym czasie jako o kryzysie i wybitnym deficycie na rynku detalicznym. Po zwykły kawałek mięsa lub inne produkty spożywcze, całkiem niezbędne, stało się nocami w kolejkach i nie było się czemu dziwić, jeśli wybuchały strajki przeciwko takiej sytuacji. Gdy zaczęliśmy trenować, było nas kilku w bloku. Mieliśmy siłownię w piwnicy, sztangę załatwił ojciec kumpla w hucie, ciężary sami odlewaliśmy z betonu w formach zbijanych z desek. Dziś to nie do pomyślenia, a jednak. Oczywiście były plusy, ale takie oczywiste jak litr mleka codziennie rano przed wejściem do domu. Nikt nie marzył wtedy o bananach lub pomarańczach, co dopiero o odżywkach, o których ktoś coś mówił, ale mogliśmy sobie to tylko wyobrazić. Dopiero w latach osiemdziesiątych pojawiała się tu i ówdzie kreatyna monohydrat, cieszyliśmy się jak dzieci – być może nawet bardziej niż Ci, którzy dziś biora sterydy i cieszy ich widok dobrze napompowanych bicepsów i ramion.