DIETA IIFYM – CO TO JEST?

W ciągu ostatnich paru lat, nasz świat kulturystyki, bodybuildingu i fitness został wywrócony do góry nogami. Mowa tutaj o IIFYM czyli nowej metodzie żywienia. Wszystko to za sprawą Layne’a Nortona, amerykańskiego kulturysty i trenera. Tak naprawdę to dzięki niemu dieta ta dotarła do Polski i jest propagowana przez takie osoby, jak np. Mariusz Czerniewicz, czy ekipa Warszawski Koks. Myślę, że po przeczytaniu tego wpisu, wszelkie wątpliwości dotyczące tej metody jedzenia zostaną raz na zawsze rozwiane. 

Obserwując zachowania internautów, można łatwo zauważyć, że wiele osób tak naprawdę nie wie do końca co to jest IIFYM, w jaki sposób i dlaczego działa, a także na jakich produktach bazuje. Już po wpisaniu hasła „IIFYM” w przeglądarce internetowej, otrzymujemy kilka artykułów, gdzie po ich przeczytaniu włos się na głowie jeży. Serio? Czy naprawdę w Internecie musi być tak wiele małowartościowych treści?

IIFYM (z ang. If it fits your macros) podważa dotychczasowe zasady zdrowego żywienia, w tym indeks glikemiczny. Przez lata powtarzano nam, że nie wolno jeść słodyczy, fast-food’ów, używać margaryny, jeść płatków śniadaniowych itd. Nieprzestrzeganie tych zasad groziło zaawansowaną otyłością, miażdżycą, a w konsekwencji rychłą śmiercią. Czyżby? Według założeń diety IIFYM to jakie produkty spożywamy nie jest tak ważne, jak to ile kalorii zjadamy i jakich makroskładników dostarczamy swojemu organizmowi. I tu zaczyna się lawina oskarżeń, uprzedzeń i negatywnych komentarzy. Myślę, że gdyby wiele osób poświęciło choć trochę swojego cennego czasu i przyjrzało się tej diecie z bliska, ich opinia mogłaby ulec zmianie. Dlaczego? Dlatego, że pierwsze zdanie definicji nie tłumaczy wcale w pełni fenomenu tej diety, a tym bardziej nie wyczerpuje w pełni tematu.

Metoda żywienia IIFYM jest przeznaczona dla sportowców. Nie należy zapominać o tym, że sportowcy potrzebują w swojej diecie dużo większej ilości białka, niż ludzie prowadzący raczej spokojny i osiadły żywot. Ciężkie treningi powodują mikrouszkodzenia mięśni. Do ich odbudowy konieczne jest stałe dostarczanie budulca, czyli… białka. Skąd dostarczane jest to białko? Oczywiście z pełnowartościowych źródeł. Cała elastyczność tej diety polega na tym, że jeśli mamy ochotę na jakiś produkt, który lubimy, a znajduje się on na czarnej liście dietetyków, możemy swobodnie sobie go wliczyć i uwzględnić w dziennym zapotrzebowaniu. Wtedy nasza psychika tak nie cierpi z powodu rygorystycznej diety i możemy swobodnie realizować nasze cele treningowe bez wielkich wyrzeczeń. Konieczne jest jednak przestrzeganie dwóch rzeczy: kalorii i makroskładników.

Wcielając się w rolę statystycznego Kowalskiego, który rozpoczyna swoją przygodę z siłownią, łatwo zrozumieć fenomen diety IIFYM. Wspomniany wcześniej Kowalski nie ma zielonego pojęcia o diecie i treningach. Wie natomiast, że chce zmienić swoje ciało żeby bardziej podobać się sobie i swojej kobiecie. Lubi pić kawę z mlekiem i nie wyobraża sobie dnia bez snickersa. Jest wręcz uzależniony od tych dwóch produktów. Postanawia skorzystać z treningów personalnych. Płaci połowe swojej wypłaty trenerowi dietetykowi, który układa mu trening i dietę. Gdy dociera do niego, że w jego nowym życiu nie ma miejsca na kawę, o snickersie już nie wspominając, jego psychika bardzo cierpi. Przestaje się uśmiechać. Zamiast dostrzegać w tym coś pięknego i wartościowego, dostrzega brak kawy i snickersa. I teraz pytanie, jak długo Kowalski wytrzyma na takiej diecie? Myślę, że góra 3 miesiące i to tylko ze względu na miłość do swojej kobiety. Czy naprawdę musi tak być? Nie, nie i jeszcze raz nie! I właśnie po to ten cały IIFYM. Dzięki niemu Kowalski może sobie wliczyć kawę i snickersa, a resztę produktów dostarczać ze zdrowej żywności. I to jest właśnie piękne. Bo Kowalski po kilku latach solidnych treningów może stanąć na scenie obok człowieka wychowanego na diecie czystej w 100% i z nim wygrać. Tylko dlatego, że jest szczęśliwszym człowiekiem i bardziej się przykładał do treningów.

Podsumowując, dieta IIFYM zakłada, że o wiele ważniejsze od tego co jemy, jest to ile kalorii i makroskładników dostarczamy naszemu organizmowi. Nie należy jednak popadać w skrajność, ponieważ dieta ta nie zakłada jedzenia tylko fast-food’ów, czy słodyczy, a jedynie możliwość wliczenia takiego posiłku, gdy mamy na niego ochote. Nie zwalnia nas to z dostarczania odpowiedniej ilości białka, które pochodzi z mięsa, nabiału, jaj, ryb itd. Głównym założeniem tej metody nie jest opychanie się słodyczami, a komfort psychiczny podczas codziennej diety i budowania wymarzonego ciała.